I w końcu nastał ten dzień. Mogę powoli wracać do aktywności fizycznej, do biegania. Chyba byłem już w fazie rezygnacji, bo było mi trochę obojętne, czy już będę mógł wrócić, czy czekać kolejny miesiąc. Ale stało się. Wyleciałem z gabinetu lekarskiego z uśmiechem na ustach, i popędziłem na siłownię. Tam pokręciłem godzinę na rowerku, trochę poćwiczyłem, a potem poleciałem na bieżnią. I przebiegłem swoje pierwsze 400 metrów od 117 dni. Ale to była masakra!
Teraz jestem w fazie euforii. Jutro już chciałbym wyjść na swobodne 20 kilometrów, gdzieś w lesie. Poczuć ponownie to zmęczenie i endorfiny. Ale nic z tego. Wczorajsze treningi jasno pokazały mi, gdzie teraz moje miejsce. I, że czeka mnie daleka droga. Oj bardzo daleka…
Rower
Na początku pedałowałem przez godzinę. Nic ciężkiego, zwyczajnie kręciłem. A z każdą minutą mój puls rósł i rósł. To było wręcz niesamowite, bo przy takiej jeździe nie przekraczam 120 uderzeń serca na minutę. Wczoraj kończyłem przy 170 ze średnią 150. W ogóle to było takie rowerowe BNP. Tylko intensywność ta sama a puls w kosmos. Jak ktoś czytał u mnie na bogu co to dryf tętna, to wie o co chodzi :) W każdym razie nic nie bolało, przesłuchałem całą płytę The Game i byłem gotowy na ćwiczenia.
Ćwiczenia
Tutaj chyba jest najlepiej. Tak naprawdę nie straciłem dużo siły. Moja wydolność poszła w cholerę, ale siła ze mną została. Co prawda robiąc minutową stabilizację, przez ostatnie 20 sekund trząsłem się jak galareta. Ale dawałem radę. Oczywiście wszystko jest trochę słabsze, ale powiedzmy 20-30%. Do szybkiego nadrobienia. Jedyne co mnie martwiło to boląca pachwina. Nawet nie mogłem przez to zrobić kilku ćwiczeń. Wiem, że to brzmi strasznie głupio, ale coś sobie zrobiłem z pachwiną nie biegając 4 miasiące. Nie wiem jak to możliwe, ale to nie jakaś pierdoła i muszę szybko się za to zabrać. To byłby naprawdę paradoks, gdybym wyszedł z jednej kontuzji i nic nie robiąc wskoczył w drugą…
Bieganie
Nie mogłem sobie darować i musiałem przynajmniej chwilę się przebiec. Akurat na bieżni na WAT (tak, jest ogólnie dostępna) biegał mój brat i Paweł Lipiński. Pojechałem, zawiązałem mocniej buty i byłem gotowy na 400 metrów. Ale to była masakra! Serio, nigdy bym się nie spodziewał, że mogę tak fatalnie biec. Tu nie chodzi o wydolność nawet, ale o…, w sumie o wszystko. Mój mózg chyba stracił łączność z moimi kończynami dolnymi. Bo ja chce jedno, a one drugie. Waliłem stopami bezwładnie o ziemię. Zero sprężystości, zero odbicia, lekkości. Łupałem jak siekierą w pieniek.
Do tego ręce też swoje, latały na wszystkie strony jakbym dostał porażenia. No i tempo. Udało się wykręcić 5:00 min/km. Wiem, że dla kogoś to może być nawet szybko, ale to było 400 metrów, jak starałem się jak mogłem i na mecie ledwo łapałem oddech. W tej chwili uświadomiłem sobie jak wiele mam do zrobienia. Jak wiele pracy mnie czeka. I, że wizja marszobiegów staje się jak najbardziej realna.
Niestety ja przez 3 miesiące byłem zupełnie wyłączony ze sportu. Chodziłem o kulach. Więc moje stawy pracuję i krzyczą „co tu się do jasnej cholery wyrabia!”. Staw skokowy to w ogóle jakaś porażka, jakbym go nie miał i wybijał się z pięty :) Biodra, kolana i jeszcze ta pachwina, przez którą nawet dalej bym nie pobiegł… Nie no, dość tego bo się załamię.
Sława i podziękowania
To już trochę żartobliwie. Czasem ktoś pyta się mniej jak zbudować znanego bloga, albo znany FanPage. Patrząc na to co się wczoraj działa po informacji, że wracam, wystarczy łapać kontuzje i z nich wychodzić ;) Większy fejm miałem chyba tylko po Wingsie i może jakimś wygranym maratonie :) Bardzo Wam dziękuję za wsparcie i dobre słowo w komentarzach. Nawet nie spodziewałem się, że tyle osób czeka na mój powrót biegowy. Chyba bardziej na to czekaliście niż ja sam. Bo w sumie to mi już dobrze było, takie życie bez zbytniego przemęczania się ;) Dzięki jeszcze raz, to bardzo budujące! I do zobaczenia na biegowych ścieżkach. Teraz to Wy możecie wyprzedzać mnie!
PS – co do kontuzji, co to było, przebiegu leczenia itd. to opiszę wszystko na blogu. Tak uprzedzam pytania.
PPS – zawsze mnie to śmieszy, ale wczoraj kilka osób pytało mnie o wagę. Uwaga, to zawsze są faceci! A więc poszło 7 kg, to nie jest w tej chwili największy problem :)