Trudny temat. Dużo się naczytałem o tym, że tylko bieganie radosne, bez pogoni za wynikami, ma sens. Że musimy być szczęśliwi podczas biegu, endorfiny muszą nam się wylewać uszami. Bo inaczej całe to bieganie traci sens. Zwolnij, uśmiechnij się, czerp radość z każdego kroku. Poczuj wiatr we włosach, wyobraź sobie, że unosisz się tuż nad ziemią, że lecisz! Ehhhh…..
Nie rozumiem, dlaczego ktoś stara się mi wmówić jak mam biegać? Co ma mi sprawiać radość. I co warto robić, a czego nie. Czytam takie teksty i dowiaduję się, że pogoń za życiówkami rodzi tylko frustrację. Że to nie ma sensu. Liczy się przyjemność. Biegaj kiedy masz na to ochotę, to musi zawsze i wszędzie sprawiać radość. Musisz być szczęśliwy, uśmiechnięty. Musisz wszystkim w koło pokazać, że bieganie to najlepszy narkotyk na świecie. To jak to jest, że ja jednak gonię za tymi wynikami a uważam się za cholernie szczęśliwego człowieka?
Powodów jest wiele
Zastanawia mnie dlaczego ludzie, piszący te teksty, nie potrafią zrozumieć, że to co jednemu przynosi szczęście, niekoniecznie może cieszyć drugą osobę. To że ktoś kocha zbierać znaczki nie znaczy, że ja muszę. I to, że ja lubię pograć na PS4 (no dobra, lubiłem bo teraz brakuje mi czasu) nie znaczy, że Tobie też musi to sprawiać przyjemność. Tak samo jest z bieganiem. Powodów dla których biegamy jest mnóstwo. Zresztą świetny tekst o tym napisała Kasia na swoim blogu RunTheWorld:
Jak widać te powody wcale nie są takie banalne. Tak same cele są różne. Ludzie biegają, bo chcą schudnąć (tak, to dalej cel numer jeden!), być bardziej aktywni, zdrowsi. Chcą spędzić czas ze znajomymi, chcą rozładować stres. Chcą poznawać swoje granice, chcą rywalizować. Chcą być modni, chcę komuś zaimponować. Ja jestem w grupie tych, którzy chcą rywalizować, chcę poznawać granice swoich możliwości.
Moje bieganie
Zawsze bieganie traktowałem jako sport i jak to w sporcie bywa, chcę się poprawiać. Dla mnie zrezygnowanie z pogodni za wynikami zupełnie mijałoby się z celem. Bieganie dla biegania nie miałoby sensu. Wtedy dopiero czułbym się nieszczęśliwy z tym co robię. I całe to poświęcenie treningowe rekompensuje mi czasem ten jeden start i jeden dobry wynik. A jak się nie uda? No cóż, wiem, że próbowałem. Wiem, że robiłem co mogłem, żeby się udało. Jestem szczęśliwy z tego co osiągnąłem. Jestem szczęśliwy też po każdym dobrym i udanym treningu. Cieszę się, jak widzę, że forma mi rośnie. To bieganie napędza mnie każdego dnia. I naprawdę nie muszę do tego czuć wiatru we włosach i wejść w stan euforii podczas biegu. Nie zrozumcie mnie źle, nie jestem masochostą. Lubię biegać. Ale cele które soibe stawiam czasem wymagają przekraczania tych granic radosnego treningu.
Wzajemny szaczunek
Zauważyłem też, że często teksty drwiące z pogoni za wynikami piszą osoby, które przez długi czas same pędziły za jakimiś celem, ale zupełnie im się to nie udawało. I teraz starają się udowodnić światu, że to nie ma sensu. Ma sens! To, że wy zrezygnowaliście, odpuściliście, nie znaczy, że wszyscy muszą. Wy znaleźliście swoją drogę, my mamy swoją. Nie oceniam, warto robić to co daje nam szczęście. Ważne, żeby każdy czuł się dobrze z tym co robi. Jeżeli do mnie na trening przyjdzie prawie 100 osób to mam je dzielić? „Dziś biegają Ci co chcą być szybsi, jutro biegają Ci, co chcą schudnąć a w sobotę tylko Ci co powoli truchtają i sprawia im to radość”? Nie, przychodzą i biegają razem wszyscy. I każdy odnajduje w treningu to co go napędza. Nic mi do tego, nie będę przekonywał nikogo w jakim celu ma biegać. To jego wybór i on ma czuć się z tym dobrze. Mi pozostaje tylko odpowiednio pokierować taką osobę, żeby na siłę nie kazać jej robić czegoś, na co właśnie tej ochoty nie ma.
Balans
I już na koniec. Moim zdaniem każda grupa musi znaleźć odpowiedni balans w tym co robi. Bo jeżeli nie widzimy świata poza życiówkę, to nie jest dobre. Ale to działa też w drugą stronę. Znam wiele osób, które są tak uzależnione od „radosnego biegania”, że działa ono już jak narkotyk. Kontuzja, obowiązki, rodzina, nie ważne. Idę na trening bo kocham biegać. Wszystko ma granice. Warto zawsze mieć coś poza bieganiem. Coś co pomoże nam w tych trudniejszych chwilach. Coś do czego zawsze warto wrócić, naładować akumulatory i dalej robić swoje. Coś co nas napędza. Dalej wierzyć i realizować swoje cele.
Chyba już stary się robię, że piszę takie rzeczy, ale tym miłym akcentem kończę wpis. Powodzenia!