Pora na relację z Koral Maraton 2015. Biegu, który na pewno będę wspominał jeszcze bardzo długo. Dostarczył mi on pełno emocji. Zakończył się niesamowicie szczęśliwie. A w sumie, nawet po 10 kilometrach biegu, nie wiedziałem jeszcze, czy będzie to mocny trening, czy biegnę do mety i walczę o jak najlepsze miejsce.
Jednak zanim stanę na starcie maratonu, przeniosę się jeszcze jeden dzień do tyłu. W sobotę rano biegłem Życiową Dychę. W sumie to nie tak rano, bo start zapowiedziany był na 11:00 Po ciężkiej podróży i długim wieczorze, naprawdę nie mogliśmy zebrać się na ten start. W ostatniej chwili zaparkowaliśmy gdzieś samochód. Moje rozgrzewka polegała na zajęciu miejsca na linii startu. Ale dla mnie był to rozruch przed maratonem. Biegłem razem z Kasią, ona za to robiła bardzo ciężki trening progowy.
![](https://i0.wp.com/warszawskibiegacz.pl/wp-content/uploads/2015/09/zyciowa_dycha_1.jpg?resize=770%2C512)
Wyszło bardzo dobrze, cały czas równo, nawet lekko przyspieszając. Czas na mecie 39:38 (chyba) i uśmiech na twarzy. Jakieś 11 minut przede mną finiszował zawodnik z Kenii, z którym przyszło mi rywalizować dzień później.
Przez resztę dnia za bardzo się nie wysilałem. Obszedłem targi, zamieniłem kilka słów ze znajomymi, zjadłem kilka lodów, makaron, masę biszkoptów i miskę płatków kukurydzianych. Ostatni raz porządnie spałem chyba z tydzień wcześniej. Więc przynajmniej ten jeden dzień postanowiłem się wyspać. O 22 spałem już jak zabity. To chyba mój rekord w tym roku.
![Planuję przyszłość ;)](https://i0.wp.com/warszawskibiegacz.pl/wp-content/uploads/2015/09/krynica_maraton_4-1024x768.jpg?resize=770%2C578)
Obudziłem się o 5:30 rano. Wypiłem kawę, zjadłem kajzerkę z miodem i kilka biszkoptów. Na 90 minut do startu wciągnąłem również pół batona Chia Charge. W zapasie miałem dwa żele SIS. Za oknem pogoda zapowiadała się idealna. Brak słońca, brak wiatru, dość chłodno.
Rozgrzewka wyglądała u mnie standardowo, jak zawsze. Dwa kilometry biegu, lekkie narastające tempo. Pierwszy kilometr to trucht. Drugi zaczynam już biec dość szybko, na granicy 1 i 2 zakresu. Żeby na ostatnie 500 metrów wejść w tempo maratońskie. Później robię kilka wymachów, i chwilę się rozciągam. Skrętoskłony, wypady, 2 do 4 przebieżek i jestem gotowy na start. Ustawiłem się z przodu i czekałem na wystrzał startera. No i pobiegliśmy.
![Pełne skupienie!](https://i0.wp.com/warszawskibiegacz.pl/wp-content/uploads/2015/09/krynica_maraton_1-768x1024.jpg?resize=768%2C1024)
Rok wcześniej stałem na starcie Koral Maratonu z zamiarem zrobienia treningu w 2 zakresie. Kiedy po 13 kilometrach dowiedziałem się, że jestem trzeci, dobiegłem tym tempem do mety. W tym roku plany były podobne. Z tym, że planowałem biec tempem maratońskim. Jestem 3 tygodnie po maratonie w Reykjaviku. 2 tygodnie przed maratonem w Warszawie. Nie wiedziałem, jak zachowa się mój organizm po 30 kilometrach biegu. Poza tym w perspektywie Maratonu Warszawskiego, gdybym biegł Koral Maraton na maksa, a nie dawało by mi to satysfakcjonującego wyniku (czyli pudła), to bym zrobił 24 kilometry w tempie maratonu i później zszedł z trasy. Dla wielu może to się wydawać dziwne, ale zwyczajnie organizm ma się tylko jeden. Nie ma co się oszukiwać, trzy maratony w 5 tygodni to dużo. Każdy start to ryzyko, a dobiegnięcie poza podium nie dawało mi nic. Ani osobistej satysfakcji z zajętego miejsca, anie dobrego czasu. Co oczywiście nie znaczy, że stałem na starcie z zamiarem zejścia z trasy. Stałem tam z zamiarem walki o jak najlepsze miejsce.
![Widzicie to dziecko w środku, to on wygrał :)](https://i0.wp.com/warszawskibiegacz.pl/wp-content/uploads/2015/09/krynica_1.jpg?resize=590%2C388)
Na początku nie było wiadomo kto biegnie maraton, a kto półmaraton. Znałem kilka osób w stawce. Słyszałem, że maraton biegnie jeden Kenijczyk, Joel Maina Mwangi z rekordem życiowym 2:18:22. Wiedziałem, że będzie również Bartek Gorczyca, zwycięzca Biegu Granią Tatr. Widziałem też Rafała Czarneckiego, który rok wcześniej był drugi na mecie. Zapowiadała się ostra walka. Przez dwa kilometry trzymałem się Kenijczyka. Jednak gdy ten zaczął biec w czasach poniżej 3:20 min/km, stwierdziłem, że to nie dla mnie. Za duże ryzyko, nie na tym etapie biegu. Po przebiegnięciu 6 kilometrów sytuacja się wyjaśniła. Z przodu biegł Kenijczyk i zawodnik z Ukrainy. Ja biegłem razem z Bartkiem Gorczycą. Po 7 kilometrach, gdzie ja prowadziłem, zmianę dał Bartek. Biegł bardzo mocno, trzymałem się na jego plecach, ale zaczynałem się zastanawiać, czy ten start nie skończy się dla mnie jednak dość słabym wynikiem. Był 10 kilometr, już traciliśmy jakieś 40 sekund do Kenijczyka i Ukraińca. A zrobiliśmy ten odcinek poniżej 34 minut! Przed nami dopiero miały rozpocząć się podbiegi. A obok mnie tempo dyktował Bartek, który przecież specjalizuje się w biegach po górach.
Byliśmy w Muszynie i zakręciliśmy biegnąc wąską drogą, lekko pod górę. Dalej szybkie kilometry. Jednak nastąpiła jedna zmiana. Widać było, że zawodnik z Ukrainy zaczyna się oglądać. Wyprzedził go Kenijczyk, a dystans między nami a nim malał z każdym kilometrem. Myślałem, że na nas czeka, chce razem biec, widząc, że tempo jest dla niego za mocne.
Cały czas prowadził Bartek Gorczyca. Zaczęły się podbiegi. Tego się bałem, jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie. Wbiegałem całkiem dobrze, zupełnie nie traciłem dystansu, co więcej, cały czas dysponowałem lekką rezerwą. Kiedy doszliśmy zawodnika z Ukrainy, minęliśmy go, jakby stał w miejscu. Jedna trzecie trasy była za nami, ja już wiedziałem, że podium praktycznie jest pewne. Za nami daleko nic. Ukrainiec już przeżywał kryzys. A więc jednak, nie było mowy o schodzeniu z trasy. Czekały mnie dziś 42 kilometry biegu. Na tą chwilę czułem się na tyle dobrze, że ta myśl jakoś nie była mi straszna. Nawet pamiętając podbiegi, które czekały na mnie po przekroczeniu 35 kilometra biegu.
Na piętnastym kilometrze zjadłem żel. Starałem się również polewać wodą co 2.5 km, na każdym punkcie odświeżania. Czekałem na główny podbieg tej części trasy. Pamiętam, jak wyrósł przede mną rok temu, kiedy jeszcze nie znałem do końca profilu. Wtedy się lekko przeraziłem, tym razem nie było inaczej. Bardzo zwolniliśmy, wdrapaliśmy się na szczyt. Przed nami był bardzo długi i dość łagodny zbieg. Zaczął się pęd do Muszyny. Kolejne kilometry wskakiwały poniżej 3:20 min/km. Już na samej górze oderwałem się na zbiegu od Bartka. Postanowiłem biec własnym tempem. Myślałem, że szybciej zbuduję przewagę, natomiast cały czas słyszałem kroki za swoimi plecami. Pomimo, że czas na mecie może do końca tego nie oddawać, to Bartek Gorczyca biegł moim zdaniem naprawdę świetne zawody. Był przecież zmęczony Biegiem Granią Tatr, a mimo wszystko nie dość, że trzymał bardzo wysokie tempo, to jeszcze sam je dyktował. Ja półmaraton minąłem z czasem około 1:13:30, on był zaraz za mną. Lubię walczaków na trasie i jestem przekonany, że z takim przygotowaniem jeżeli chodzi o wytrzymałość szybkościową, Bartek w ultra będzie prawdziwym wymiataczem. O ile już nie jest.
21 kilometrów było za mną. Czas mnie zaskoczył. Nie planowałem biec szybciej, niż 1:14:30. Wiedziałem, że to dopiero połowa. Prawdziwa przygoda się dopiero zacznie. Byłem jakaś minutę za Kenijczykiem. Powoli zyskiwałem przewagę i umacniałem się na drugim miejscu. Czekałem na 30 kilometr. Bardzo bałem się, że zwyczajnie będę kończył na czworaka, że nogi nie wytrzymają. Tym bardziej czekałem na podbieg w Tyliczu, a raczej górę w Tyliczu. Wiedziałem, że jak będę tam na górze, to już będzie po biegu i spokojnie będę mógł zacząć świętowanie. Kto by pomyślał, że dopiero tam zacznie się prawdziwa przygoda. Ale o tym w kolejnej części wpisu.
Druga część relacji z Koral Maraton 2015
Fot: maratonypolskie.pl, Piotr Dymus