Wczoraj odbył się 13 PZU Półmaraton Warszawski. Tym razem trzynastka okazała się dla mnie pechowa. Dopiero wczoraj, nie mogąc rywalizować na trasie swojego rodzinnego miasta, zdałem sobie sprawę, że w tym biegu startowałem nieprzerwanie od 2008 roku! 10 imprez z rzędu, piękne wspomnienia, kawał historii, kilka życiówek i niezrównani kibice.
W tym roku miałem atakować życiówkę. Patrząc na trasę i pogodę pierwszy raz od czasu kiedy leczę kontuzję, byłem naprawdę zły, że nie mogę pobiec. Warunki były znakomite. Nie wiem czy był to najszybszy PW w historii, ale na pewno jeden z szybszych. Patrzyłem na wyniki, wszyscy zrobili super czasy. Chciałem Wam pogratulować, mam nadzieję, że za rok również zakręcę się w czołówce. Zresztą napiszcie w komentarzach jak Wam się biegło, chyba jest się czym chwalić :)
Ale tak analizując ten bieg, przypomniałem sobie jak ta historia się zaczęła. Tak naprawdę to właśnie PW w 2008 roku był biegiem, do którego coś tam się przygotowywałem. Tzn. to zbyt wielkie słowa, kilka razy wyszedłem coś pobiec, najdłuzej chyba jakieś 10 kilometrów. W ogóle wtedy 7 kilometrów to był dla mnie mega długi bieg, a przy 10 już miałem wszystkiego dość. Ale się wtedy wynudziłem :)
Ponieważ w 2008 roku fascynowałem się koszykówką, miałem niesamowity stwój startowy. Na nogach Nike Air Dunk. Spodenki za kolano, szerokie jak spódnica :) Duża koszykarska koszulka. 40 cm w bicepsie i jakieś 75 kilo wagi. To były czasy kiedy o bieganiu nie wiedziałem nic, zaczynałem serio od zera, jak wielu z Was. Dużo sprawniej szło mi rozpisanie treningu siłowego na klatę niż biegowego na półmaraton :) Dobiegłem z czasem 1:34:30. A po biegu myślałem tylko o tym, żeby zdążyc na mecz piłki nożej, bo grałem w lidze szóstek piłkarskich. Ponownie o bieganiu przypomniałem sobie 40 dni przed Maratonem Warszawskim :) A w meczy nawet jakieś gole strzeliłem ;)
Naprawdę dziś mi trochę smutno, że ta seria została przerwana. Ale dzięk itemu mam jeszcze większy głód biegania w Warszawie. Na pewno za rok będę chciał wystartować w Półmaratonie Warszawskim, może również w Maratonie. Nawet jak te imprezy średnio wpisywałyby się w kalendarz startów, dla samych kibiców na trasie warto. To moje najlepsze wspomniania z tych biegów. No i moi rodzicice mają już dość moich startów za granicą, też chcieliby pokibicować przy trasie :)
Jeszcze raz wszystkim bardzo gratuluję dzisiejszego startu. Zazdroszę świetnych warunków. A żeby tradycji stało się za dość, to po biegu i tak poszedłem tam gdzie zawsze, czyli na lody do Ulicy Baśniowej :)