Miały być podsumowania, a jak już się za to zabrałem, to nie ma za bardzo czego podsumowywać. Niestety dopadło mnie jakieś przeciążenie w okolicy stawu biodrowego. Na razie nie wiem nic więcej, pewnie na dniach będę mądrzejszy. A w tej chwili znalazłem sobie nowe hobby, żeby nie zwariować.
Może z tym wariactwem to przesadziłem. Nie jestem aż tak uzależniony od biegania, żeby wariować, jak biegać nie mogę. Jednak strasznie mnie denerwuje, że w chwili kiedy już ta forma zaczynała bardzo fajnie wyglądać, kiedy naprawdę osiągałem wysokie prędkości i dysponowałem dużą wytrzymałością, przytrafił się uraz. I teraz ta najgorsza chwila, czas czekania. Nie biegam tydzień. Forma powoli, ale stopniowo, ucieka. Tydzień to nie tragedia, jakbym dziś mógł wrócić, to w ogóle bym o tym zapomniał. I potraktował to jako tydzień regeneracyjny. Ale niestety o bieganiu dalej nie ma mowy. A ja jakoś tę formę staram się ratować.
Dlatego wskoczyłem na rower. Na całe szczęście podczas jazdy na rowerze nic mnie nie boli. Może poza tyłkiem :D Wskakuję w pampersa, cisnę waty i zalewam potem całą podłogę. Pierwsze dwa razy były straszne. Czas ciągnął się w nieskończoność, patrzyłem na zegarek a tam 20 minut! Nogi szczypią, przywodziciele bolą a trenażer pokazuje, że jadę jak pała (przepraszam, ale tak to wyglądało). Ale po dwóch dniach przyszedł przełom. Lepiej ustawiłem siodełko, narzuciłem grubszego pampersa, odpaliłem aplikacje, w tle grał 2Pac a ja zacząłem w końcu czuć z tego radość. Fajnie się jechało, co raz mocniej i mocniej. Takie rowerowo BNP.
Jestem jak początkujący biegacz. Jaram się wszystkimi cyferkami, chociaż wiem, że nie mają one dla mnie większego znaczenia. Obserwuję kadencję, waty, prędkość. Boję się tylko podjazdów ale takie trasy też już zaliczyłem. Analizuję, porównuję puls. I zwyczajnie sprawia mi to wszystko frajdę. Najśmieszniejsze jest w tym wszystkim to, że zakładam gacie Kasi, wsiadam na jej rower i wciskam się w jej buty. Swoje gdzieś zgubiłem. A w jej wytrzymuję gdzieś tak godzinę, później drętwieją mi już stopy :D W każdym razie zobaczcie jaka jest wyrozumiała. Szczególnie, że po jeździe wyglądam jakbym wyszedł z basenu.
Przy okazji jak typowy fan technologii, zainstalowałem nowe aplikacje. Kasia powiedziała mi, że jest takie coś jak ZWIFT. A ja już chwilę późneij ścigałem się z innymi kolarzami i strasznie mnie denerwowało, jak ktoś mnie wyprzedzał. Dlatego jechałem mocniej i mocniej, a dalej byli tacy co mijali mnie jak pachołek. Czułem się jak początkujący biegacz. Który wypluwa płuca a obok ktoś z uśmiecham na twarzy macha mu ręką i pokazuje placy. Początki są ciężkie!
Podoba mi się ten rower. Zawsze mówiłem, że trenażer jest gorszy od bieżni mechanicznej. Nie prawda. Bieżnia jest dużo gorsza. W ogóle od zawsze bardzo lubiłem rowery. Jakbym tak jeszcze polubił się w basenem… No ale to melodia przyszłości. W tej chwili mam jeden cel. Jak najszybciej wyjść na prostą, postawić diagnozę, i wracać do treningu. Do tygodnia byłem spokojny. Teraz naprawdę zaczynam już być wku…, no wiecie, zły. A zaległe podsumowanie wrzucę, obiecuję. W sumie to nawet ciekawe będzie.
W tym wszystkim widzę jeden pozytyw. Teraz będę miał trochę naturalnego materiału na wpisy. Powrót po kontuzji, trening zastępczy, uzupełniający itp. Mam nadzieję, że będziecie mieli co czytać, a ja szybko wrócę do mocnego trenowania. Udanego tygodnia!
PS – tylko proszę nie oceniajcie i nie poprawiajcie mojego ustawienia na rowerze. Wsiadłem do zdjęcia ;)