Czas chyba zakończyć tę przerwę w blogowaniu. Po urazie, którego doznałem w połowie stycznia, jakoś straciłem ochotę na pisanie. Chciałem biegać. Byłem w dobrej formie. Miałem bardzo ambitne plany i w jednej chwili wszystko stanęło pod znakiem zapytania. W międzyczasie spędziłem niesamowite chwile w Australii i Nowej Zelandii, zapomniałem o blogu, chciałem cieszyć się tymi wakacjami. Czas jednak wziąć się w garść i wracać do roboty. Na początek porozmawiajmy o kontuzjach.
Biegam już ponad 10 lat. W tym czasie jak każdy biegacz doznawałem licznych przeciążeń, bóli, drobnych urazów. Jednak od 8 lat nie pauzowałem więcej niż tydzień! Niektórzy się śmiali, że jestem niezniszczalny, jednak nie ma osób niezniszczalnych. W pierwszej połowie stycznia wyszedłem na długi, spokojny bieg w Kampinosie. Razem z Mariuszem Giżyńskim (pozdrawiam Mariusz, to nie Twoja wina ;) ). Wróciłem, jakiś taki pospinany w odcinku lędźwiowym kręgosłupa. Jednak nie powiem, żeby to był jakiś duży ból. Jak się okazało następnego dnia, ciężko było mi już cokolwiek przebiec.
Od tego czasu minęło trochę czasu. Jestem pod dobrą opieką lekarza, wszystko mam zdiagnozowane więc nie musicie nic radzić ani polecać specjalistów. Wszystko już ogarnięte :) Problem w tym, że cholerstwo długo się goi. Niestety rezonans wykazał, że czeka mnie jeszcze trochę przerwy. A ja chcąc jak najszybciej się wyleczyć, najbliższe 2-3 tygodnie zamierzam spędzić w łóżku i ograniczyć chodzenie do minimum. Następnie spokojnie przyzwyczajać się do ruchu, jak wszystko będzie dobrze zacząć rehabilitacje, wskoczyć na rower, orbitrek, odzyskać straconą formę (przynajmniej w części) i od maja zacząć już bieganie. W tej chwili taki scenariusz biorę w ciemno i mam nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem.
Co to oznacza dla mnie? Niestety zero walki o wynik na Wings for Life. O wcześniejszych planach jak Maraton w Londynie nawet nie wspomną (chyba, że zaatakuję rekord Guinessa w maratonie pokonanym o kulach :D ). Strasznie mi przykro z tego powodu. Co roku ten bieg to nie były zwykłe zawody. To gigantyczna dawka emocji, tysiące ludzi przed TV i chwile o których marzy każdy sportowiec. Finiszując na Wingsie w Mediolanie czułem się trochę jak piłarz na stadionie strzelający zwycięskiego gola w finale turnieju. Czułem wzrok kibiców, ehhh, ciężko to opisać, trzeba przeżyć. W tym roku pozostaje mi symboliczny występ w Rio. Już się z tym pogodziłem. Ale ciężko przyjąć to do wiadomości. Mam nadzieję, że będę mógł przynajmniej zatańczyć sambę na starcie :)
Kolejna sprawa to MŚ na 100 km we wrześniu. To jest teraz cel numer jeden na ten rok. W sumie jedyny cel o którym teraz myślę. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, mam ok. 17 tygodni na przygotowania. Nie wiem czy w takim czasie przygotuję się w podobnym stopniu jak do na Wingsa rok temu. Ale na pewno zrobię wszystko, żeby na starcie stanąć w myślą walki o medale. Nie mam pojęcia jak będą wyglądały pierwsze trzy tygodnie. Jedno jest pewne, będę miał o czym pisać.
Teraz trochę bardziej optymistycznie. Wiele osób pewnie wyobraża sobie, że siedzę na skraju depresji. Nie, nie załamuję się, nie płaczę, nie popadam w skrajności. Jestem zwyczajnie strasznie zły, że nie będę mógł na wiosnę powalczyć na Wingsie, że nie pobiegnę w Londynie i, że muszę zmienić plany przygotowań do MŚ. Zwyczajnie pokrzyżowały się moje sportowe plany. Ale tego już nie zmienię. Stoję przed kolejnym wyzwaniem i mam nadzieję, że sprostam. Że będę gotowy na wrzesień.
Jeszcze odnosząc się do urazu. Wiele osób pyta się, co zrobiłem źle. Czy przesadziłem. Jakie były przyczyny. Oczywiście nie jest tak, że kontuzje biorą się z kosmosu. Ale w pewnym momencie, chcąc być lepszym i lepszym, zwyczajnie ryzykujemy. Może to kontrowersyjne słowa, ale chcąc rywalizować z najlepszymi, przekraczać kolejne granice, narażamy się na ryzyko. Trenujemy często na granicy wytrzymałości. Równie dobrze jak teraz mogłem doznać urazu przed Wingsem w Kanadzie albo we Włoszech. Mam też taki charakter, że z każdym rokiem chce być lepszy. Patrzę co zrobiłem rok temu i nie satysfakcjonuje mnie już to samo. Chcę być lepszy, szybszy, bardziej wytrzymały. To mnie nakręca i pozwala z roku na rok odnosić sukcesy. I dalej mam nadzieję, że w 2018 roku mogę być lepszy niż nawet w najlepszym momencie 2017 roku. Ja to w ogóle jestem optymistą :)
Kończąc już, dziękuję Wam wszystkim za słowa wsparcia i otuchy. Trzymam kciuki za wszystkich, którzy teraz borykają się z kontuzją. I mam nadzieję, że jeszcze w tym roku, w pełni formy, spotkamy się na biegowych ścieżkach. A jeżeli chodzi o szczegóły mojej kontuzji i przebiegu leczenia. Napiszę o tym więcej, opiszę wszystko, ale dajcie mi się wyleczyć. Z perspektywy czasu będę mógł to na pewno dobrze opisać i może komuś kiedyś się przyda (oby nie).
PS – ciężko się pisze po przerwie, ale obiecuję już regularność! Spokojnie, o treningu też będzie :)