Kiedy padały kolejne bariery, kiedy pierwszy raz maratończyk złamał 2 godziny i 3 minuty w maratonie, zaczęto głośno mówić o barierze dwóch godzin. Cały świat zaczął się emocjonować pościgiem za tym czasem. Natychmiast podłapały to firmy marketingowe i w tej chwili mamy trzy bardzo duże projekty, które za cel postawiły sobie złamanie 2 godzin w maratonie. Nike, adidas i projekt niezależny. Ja już wcześniej pisałem o tym, jak trudne jest to zadanie. Moim zdaniem wręcz niewykonalne i graniczące z cudem.
Artykuł powiązany: Ile obecnie może wynosić rekord świata w maratonie?
Czytam kolejne doniesienia z obozów szykujących swoich zawodników na magiczny wynik i powoli zaczynam się krzywić. Niby to fajne, niby ekscytujące. Jedni biegają po torach wyścigowych F1, inni testują buty, które niemal same się odbijają, trzeci spożywają produkty, dzięki którym już podobno się poprawili o ponad 30 sekund. Poszukujemy idealnej trasy, pogody, prowadzenia. Powoli naprawdę zaczyna przypominać to Formułę 1.
Zaczynam mieć wrażenia, że nie chodzi już o rywalizację między zawodnikami, a o rywalizację tylko i wyłącznie z czasem. W ten sposób oglądam maratony w Berlinie, gdzie biegnie zawodnik a w koło niego banda zająców (wyjątek w 2016 roku i genialny Bekele!). Organizatorzy skupiają się tylko na tym, żeby padł wynik. W drugą stronę poszły trzy największe maratony w USA. Boston, NY i Chicago. I te biegi są moim zdaniem dużo ciekawsze. Emocjonujące. Pamiętam jak Boston wygrywał Meb Keflezighi. Szalałem z radości, genialny bieg i emocje. A od znajomych słyszę „słaby czas”. A co za różnica, sport ma dostarczać emocji, ten bieg dostarczył ich co niemiara. A jakie maratony dały nam najwięcej radości w Polsce w ostatnich latach? Natychmiast wymienię wygraną Artura Kozłowskiego w Orlenie i Emila Dobrowolskiego w Poznaniu. Kogoś obchodzą czasy?
Podobnie było ze złotym medalem z Igrzysk Olimpijskich Centrowitza na 1500 metrów. Ale się jarałem. Genialny taktycznie, pokonał dużo szybszych od siebie. Sprytem, taktyką, genialnym przygotowaniem i żelazną konsekwencją. Wchodzę na pierwszy portal w internecie i czytam „niepełnosprawni szybsi od Mistrza Olimpijskiego!”. Ok, rozumiem że prasa musi nabijać kliknięcia. Ale później powtarzają mi to wszyscy znajomi. Nic tylko złapać się za głowę. Co za różnica jaki wynik? Koleś właśnie zdobył najważniejsze trofeum w sporcie zawodowym. Złoty Medal Olimpijski. Jednak mamy kult czasu…
Co do tych dwóch godzin. Można to usprawiedliwić. To jak słynne cztery minuty Bannistera. To byłby przełom. Genialny czas, wręcz niewiarygodny, z innej epoki. Jednak boję się jednego. Nie chcę widzieć sytuacji, że ktoś łamie 2 godziny biegnąc za samochodem, w jedną stronę z górki i wiatrem. Wiem, że nikt tego nie uzna za rekord, ale zaraz będzie głośno, że ktoś złamał dwie godziny. Będzie tym pierwszym. Będą inne głupie próby, bo ludzka wyobraźnie nie zna granic.
Ja chcę zobaczyć walkę o dwie godziny w normalnym biegu. Niech w takim Berlinie, Londynie, Dubaju stanie na starcie kilku najlepszych. Niech walczą o wygraną. Niech walczą o każdą sekundę i wtedy taki wynik to byłoby coś. Jak na razie nikt nie podjął nawet próby. A swoją drogą ciekawe do którego kilometra dobiegliby najlepsi otwierając maraton w 1:00 w połowie dystansu. To przynajmniej byłoby ciekawe. Patrząc na to, co wyprawiają w Londynie w ostatnich latach, przy dobrej pogodzie może się zbliżą. A potem jak co roku, będziemy oglądać jak po kolei umierają w drugiej części dystansu i wygra ten, który będzie miał najmniejszego zgona (pisałem to przed maratonem w Londynie w 2017 roku, jak widać mógłbym pisać historię ;) ).
Podsumowując, bo chyba kilka razy odbiegłem myślami w różnych kierunkach. Atakujmy barierę dwóch godzin, ale atakujmy ją standardowo, bez jakiś wymysłów. Nie róbmy z biegania tego, czym było kolarstwo jeszcze kilkanaście lat temu, gdzie na torach pojawiały się rowery rodem z kosmosu. Albo pływacy i ich stroje rekina… Bieganie to piękny, prosty sport, nie potrzebuje dodatków. Jak pokazuje historia, one tylko psują to co najpiękniejsze. Prawdziwą, sportową rywalizację. Walka dwóch lub więcej zawodników, bark w bark. Z takiej walki może powstać kiedyś wynik bliski dwóch godzin. Czy pęknie? Ja obstawiam, że nie ;)
PS – niestety walka z tą barierą niesie za sobą jeszcze jedno ryzyko. Ryzyko dopingu. Potępiamy zawodników, ale jednocześnie oczekujemy od nich rzeczy niemożliwych. Nakręca się spirala. Nawet jakby padł wynik poniżej 2 godzin. Osobiście trudno byłoby mi uwierzyć, że zawodnik zrobił to bez żadnego niedozwolonego wspomagania…
PPS – wracając do nagłówka, cuda się zdarzają :)