Bieg organizowany przez Przyjaciół Piotra Nurowskiego, DEM’a Promotion Polska oraz Stowarzyszenie Sport Dzieci i Młodzieży, którego miałem przyjemność być ambasadorem. I absolutnie nie żałuję tej decyzji. Jedna z fajniejszych dyszek jaką biegłem, w pięknej scenerii Parku Zdrojowego w Konstancinie. Wszyscy, którym ten bieg polecałem, wracają z podziękowaniami :) A ja przy okazji, zupełnie niespodziewanie, pobiegłem drugi wynik w swoim życiu. Najszybszy na 10 km od 2013 roku!
I tak się zastanawiam, co bym było gdyby? Biegłem z pełnego treningu. Od poniedziałku miałem w nogach już 120 kilometrów, dwa szybkie akcenty. Biegałem również w piątek 15 km i czwartek 11 km. W środę wieczorem byłem tak poskładany po treningu, jak po jakimś maratonie. W niedzielę rano ważyłem 69 kilogramów! No cóż, w sobotę 80 urodziny babci (jeszcze raz Wszystkiego Najlepszego i 100 LAT!!!), otwarcie butiku Zack Roman, Nocny Market itd.
Zaspałem w niedzielę, wstałem tuż przed 8:00, szybko zjadłem LightBoxa (musli z jogurtem) bo nawet nie miałem pieczywa na standardową kajzerkę z miodem. Nakarmiłem kota, zrobiłem kawę, wskoczyłem do samochodu z Kasią i jej siostrą Martą i szybko ruszyliśmy do Konstancina.
Jak widzicie, nie był to start w moim stylu, gdzie wszystko jest dopięte na ostatni guzik i realizowane co do sekundy. A plan miałem ambitny. Przed biegiem pisałem, że z okazji 33 rocznicy ustanowienia rekordu Polski na 100 metrów przez Mariana Woronina, ja zaatakuję 33 minuty na dychę (absolutnie nie porównuję tych dwóch osiągnięć :D ). Dlatego też musiałem zrezygnować z poprowadzenia rozgrzewki ze sceny i ruszyłem sam rozruszać trochę, jeszcze całkiem zaspane nogi. I mimo tych wszystkich przeciwności, zrobiłem czas 32:44, najlepszy od 4 lat. I to wcale nie na optymalnej trasie i nie w optymalnych warunkach. Cieszę się, i dawno nie dostałem takiej motywacji do pracy. Szczególnie po gratulacjach od Kaśki: „Gdybyś nie zapuścił tego brzucha, to już zrobiłbyś życiówkę” :D Kochana, prawda? ;)
Oczywiście, nie bierzcie ze mnie przykładu. Chciałem tylko pokazać, że ja też nie jestem robotem. Ale mam jedną zasadę, nigdy się nie załamuję. Zaspałem to zaspałem, trzeba dalej robić swoje. Ta waga mnie załamała, ale trudno, trzeba ryzykować. Szybko odebrałem pakiet, jak zwykle kilka zdjęć z kibicami (Tak, wiem, jednego się nie udało, ale było 5 minut do startu a ja się mocno spieszyłem. Obiecuję, że jeszcze się kiedyś złapiemy na zawodach ). Było gorąco, ale całkiem szybko. Kilka przebieżek, idę na start i widzę naprawdę mocną obstawę. Z jednej strony myślę sobie, kurde, oby w dyszce się zmieścić. A z drugiej, to okazja na dobry wynik!
Ruszyliśmy dość mocno. 3:12 min/km. Później długi odcinek pod górę, 3:20 min/km. Najwolniejszy odcinek na całej trasie. Biegliśmy grupą, 4 osoby. Po trzech, czterech kilometrach poczułem, że mam siłę przyspieszyć. Wiedziałem, że to będzie dobry bieg, nie grozi mi raczej „zgon”, więc zaryzykowałem. Poszedłem mocniej, kilometr w 3:09, następny w 3:06 i zostałem już sam. Dogoniłem jednego rywala, później drugiego. Byłem na 7 kilometrze, złapałem wodę od taty, spojrzałem na zegarek i wiedziałem, że będzie poniżej 33 minut.
Zanim opiszę końcówkę (w której nic się nie działo ;) ), kilka słów o biegu. Trasa jest dość prosta. Jest trochę zakrętów, nie jest też idealnie płasko. Ale za to jest dużo cienia i jest mocno osłonięta od wiatru. Jak pokazuje mój bieg, można tam szybko biegać. Tyle o samej trasie. Jeżeli chodzi o lokalizację, to jest genialna. Piękne miejsce, dużo, nawet przypadkowych kibiców, lokalny amfiteatr a w koło dużo kawiarni, restauracji. Po biegu można usiąść na kawę, zjeść bezę czy jakieś dobre lody. Naprawdę można wybrać się z całą rodziną i miło spędzić czas. To jeden z fajniejszych biegów na 10 km w jakich brałem udział. W sumie nie miałbym się do czego przyczepić. Idealnie zorganizowany odbiór pakietów, super zabezpieczona trasa, punkty z wodą, dużo zraszaczy na trasia biegu od Straży Pożarnej! Piękna lokalizacja mety i startu. Nawet medal super. Dwie rzeczy był zmienił. Dostawiłbym kilka tojków i wyłączył tę piosenkę przewodnią. Po 10 odsłuchaniu śniła mi się całą noc :D
Tyle pochwał, wracamy na trasę. Do końca miałem tylko jeden cel, utrzymać tempo na poziomie 3:18 min/km. Kolejno było to 3:16, 3:19 i 3:14 min/km. Na metę wpadłem w czasie 32:44, cały czas widziałem Wojtka Kopcia, który w pewnym momencie zwolnił i zbliżyłem się do niego na 100 metrów. Jednak kontrolował dystans, motywował mnie do pościgu ale nawet nie dał nawiązać walki ;) Na mecie zdjęcie z Tomkiem Majewskim (ale on jest olbrzymi :) ) i skoczyliśmy na słodycze.
Pisząc ten tekst w poniedziałek, wiem już, że ten bieg dużo mnie kosztował. Mam bardzo mocno zakwaszone nogi (tak, wiem, że to DOMS). Mocno rozbite uda, nawet barki i plecy mnie bolą. Ale to znaczy, że dobrze rozłożyłem siły i dałem z siebie wszystko. Więcej nie dało się z tego urwać. Teraz kolejny etap przygotowań, dwa bardzo ciężkie tygodnie z dużą objętością treningową. Następnie obóz i szczyt formy w sierpniu. A 3 września kolejny przystanek biegów z DEM’a, II Bieg Skierniewicki. Już dziś Was tam zapraszam, a ja spadam robić formę. Tzn. zrzucać ten brzuch :D
PS – jednego sobie nigdy nie wybaczę. Po biegu był posiłek regeneracyjny, który zawsze omijam szerokim łukiem. Jakieś zupki itd. Tydzień temu w Suwałkach wiedziałem, że będzie babka ziemniaczana, więc poleciałem po dwie porcje. A w Konstancienie były lody Grycan!!! I mnie tam nie było. Prawie dostałem depresji i musiałem zjeść kubełek lodów wieczorem, na pocieszenie ;)