Prosiliście, prosiliście i wyprosiliście. Czas wirtualnie pokonać trasę 38. PZU Maratonu Warszawskiego i zobaczyć co nas czeka na trasie. Na co warto zwrócić uwagę, gdzie przyspieszyć a gdzie oszczędzać siły. No to wędrujemy na sam start, chyba najbardziej reprezentatywną ulicę Warszawy, Krakowskie Przedmieście. I ruszamy na 42 kilometry niezapomnianej przygody ulicami Warszawy.
Zanim jeszcze przejdę do opisu trasy, pamiętajcie, że bardzo ciężko tam zaparkować. Co więcej, meta jest w innym miejscu niż start i jak już planujecie jechać samochodem, to osobiście parkowałbym bliżej mety. Co nie zmienia faktu, że rejony mety będą potwornie zakorkowane i pewnie szybko stamtąd nie wyjedziecie. Naprawdę, radzę dojechać komunikacją miejską.
Ruszamy na Krakowskim Przedmieściu. Tutaj kończyłem swój pierwszy maraton, teraz będzie okazja ruszyć z tego miejsca na trasę. Na początku nic się nie dzieje, serio. Lecicie prosto Traktem Królewskim. Samo Krakowskie Przedmieście jest ulicą brukowaną (ale nawet tego nie poczujecie) i minimalnie pod górkę (tego też nie poczujecie). Oczywiście zarówno na rozgrzewce jak i już biegnąc pierwszy kilometr trasy możecie podziwiać liczne pomniki, Pałac Prezydencki, Stare Miasto, Kolumną Zygmunta, kościoły i pewnie kilka osób protestujących przy krzyżu. Jednak radzę podziwiać na rozgrzewce, a pierwszy kilometr skupić się na tym, żeby nikomu nie wbiec pod nogi.
Wbiegamy w Nowy Świat. Pamiętam jak kiedyś trasa biegła tą ulicą i akurat był jarmark produktów regionalnych. Człowiek głodny, skręca go, a w koło smażą się kiełbaski i leje piwo. Mam nadzieję, że tym razem będzie spokojnie. Tutaj też miniecie pierwszą lodziarnię Grycana (po prawej na początku, może mały carboloading i kawka przed biegiem), a na końcu po lewej Hageny. Chociaż, kogo interesowałyby Hageny, skoro z cenie jednej kulki ma rożek firmowy Grycana. Ok, wracamy na trasę :)
Dalej przecinamy Aleje Jerozolimskie i wpadamy na Plac Trzech Krzyży. To tutaj finiszowaliście w ostatnim Półmaratonie Warszawskim. To taki odcinek minimalnie z góry, ale ponownie podpowiadam, nie poczujecie tego. Dalej lecicie Alejami Ujazdowskimi, do Placu na Rozdrożu (mijacie słynną, warszawską Agrykolę) i dobiegacie do Placu Unii Lubelskiej. Tutaj po lewej, gdzieś na 3 kilometrze biegu, flagowa kawiarnia Grycan. A sam Plac Unii to też taki high life. Można powiedzieć, że pierwsze, niemal cztery kilometry biegu, to taka burżujska trasa.
Dalej wbiegamy w Puławską. Chciałbym napisać coś pozytywnego, ale stoję codziennie w korkach w tym miejscu wracając z pracy na Agrykolę. Więc możecie sobie wyobrazić, że nie kojarzy mi się ona zbyt dobrze. Nie mniej jednak z prawej miniecie lodziarnię Limoni. Są w top 5 na mojej liście warszawskich lodziarni. Jak zbłądzicie w głąb osiedla i dotrzecie do Alei Niepodległości to wpadnijcie do Malinovej na najlepsze pistacjowe mieście. No prawie najlepsze, bo Baśniowa Ulica zawsze jest poza konkurencję. A ich smak z młodych pistacji… Koniec, biegniemy!
Ogólnie nuda, nic się nie dzieje. Skupcie się na biegu, na tempie. Nie traćcie sił, zrelaksujcie się. Cały czas prosto, płasko, szeroko. Biegniecie wzdłuż trasy metra, przecinacie kolejne stacje w stronę Kabat. Mijacie Dolinę Służewiecką, stacje metra Ursynów, Imielin, Stokłosy. Po pokonaniu prostych kilometrów czeka Was jeszcze nagroda. Zbieg w stronę Świątyni Opatrzności Bożej. Zawsze zwracam uwagę, żeby zbiegać z głową. To dopiero 1/3 trasy. Tutaj powinniście tryskać energią. Mijacie świątynię. Nie wiem na jakim etapie budowy jest, już się pogubiłem. W każdym razie jest olbrzymia. Gdybym ją zobaczył po 35 kilometrze, mógłbym pomyśleć, że nie wytrzymałem trudów biegu i właśnie zacząłem mieć zjawy :)
Ok, szczerze Wam powiem, do 21 kilometra nic się nie dzieje. Biegnąc obok świątyni pomódlcie się o dobry wiatr. Teraz się przyda. Osobiście uwielbiam Czerniakowską. Bardzo dobry asfalt. Szeroka, równa. Nic tylko wsłuchać się w swój organizm i przeć do przodu ile sił w nogach. W końcu będzie trzeba skręcić w Gagarina i w prawo w Łazienki Królewskie.
Co do Alei Hopfera mam mieszane uczucia. Z jednej strony uwielbiam ten nastrój i turystycznie jest to genialne rozwiązanie. Z drugiej strony musicie pamiętać, że wcale to nie jest łatwy odcinek. Biegniecie po ubitej drodze żwirowej. I chociaż zawsze wydaje mi się, że biegnę równie szybko co na asfalcie, to jednak zawsze coś tam tracę. I sekundy i siły. Więc spokojnie, podziwiajcie wiewiórki, pomachajcie turystom z Japonii, którzy zrobią Wam zdjęcia, możecie wpaść również na gofry z bitą śmietaną. Wybiegacie z parku, skręcacie w prawo (cieszcie się, że nie w lewo, bo musielibyście wbiec na Agrykolę) i zaraz w lewo w Myśliwiecką.
Po lewej macie Polskie Radio a za nim bieżnię na Agrykoli. Po prawej stadion Legii, której coś ostatnio nie idzie. Mam nadzieję, ze Wy na tym etapie biegu będziecie w lepszych nastrojach, niż piłkarze i działacze Legii po ostatnich meczach. Cały czas prosto biegniecie aż do ulicy Tamka. Czas zaliczyć pierwszy most. Skręcamy w prawo na Most Świętokrzyski. W tym miejscu nie powinno zabraknąć kibiców. Trasa pomimo kilku lekkich nachyleń cały czas jest bardzo płaska. Wybrzeżem Szczecińskim i Helskim dobiegamy do Warszawskiego ZOO. Zwiedzamy kawałek Pragi, w końcu wbiegamy na ulicę Stefana Starzyńskiego mając już w nogach 30 kilometrów. Niestety czeka Was podbieg…
Nie jest to dobry moment na podbiegi, ale moim zdaniem takich momentów nie ma. Jeżeli już miałbym podbiegać, to najchętniej prosto na metę. Można wtedy upaść i nie męczyć się dalej. Dobra wieść jest taka, że nie jest to jakiś straszny podbieg. Lekkie wzniesienie, dość równomierne. Jeżeli jesteście dobrze przygotowani to na pewno sobie poradzicie. Chyba o łagodniejszy podbieg ciężko byłoby na trasie. Ponownie wbiegamy na mosty, tym razem jest to Most Gdański a my po raz kolejny znajdujemy się po lewej stronie Wisły. Dobiegamy do Muranowa, w nogach już 32 kilometry, zaczyna robić się pod górkę, chociaż trasa nie dość, że płaska, to jeszcze raczej kieruje nas odrobinę w dół.
Skręcamy w prawo i ruszamy w kierunku Żoliborza. Po ponad ćwierć wieku Maraton Warszawski wraca na Plac Wilsona. Tutaj możecie zasmakować Warszawskich Lodów Tradycyjnych (moje top 5 lodziarni w Warszawie). Jest też Kino Wisła, może jakością odstaje od multipleksów, ale lubimy tam chodzić z Kasią ze względu na niskie ceny i pustki na salach. Do tego mają popcorn i colę zero, więc do szczęścia nic więcej nie potrzeba :)
Ok, skręcamy w Krasińskiego i później w Gwiaździstą. Jest ciężko, bardzo ciężko. Musi być, to koniec maratonu. Po prawej mijacie Kępę Potocką. To tutaj często trenowałem, kiedy deszcz zalewał mi Las Bielański (który ukaże się Wam na końcu ulicy Gwiaździstej). Moje ulubione tereny do treningu w Warszawie. W końcu zawijamy na końcu prostej, skręcamy na południe w Wybrzeże Gdańskie, mamy 38 kilometr i 4 kilometry prostej, płaskiej, szerokiej, równej drogi!
I co ja Wam mogę powiedzieć. Po pierwsze, fajnie jak powieje Wam w plecy. Chociaż, jeżeli przy Świątyni Opatrzności Bożej wymodliliście wiatr z południa, to teraz musiałby stać się cud, żeby raptem powiało z północy :) Zaciśnijcie zęby, skupcie się, to już prawie koniec. Mijacie kolejne chorągiewki, 39, 40 kilometrów. Z prawej Cytadela Warszawska, z lewej Centrum Olimpijskie. Ale to Was już nie interesuje. Zamykacie oczy i dajecie z siebie wszystko. 41 kilometr, zbieracie się w sobie i biegniecie ile sił. To tylko kilka minut. Już widać metą, z prawej fontanny. Tłum kibiców zagrzewających do walki. W końcu ostatnie metry, wpadacie na metę i już nic nie zabierze Wam tych emocji. Gratuluję, właśnie ukończyliście 38. PZU Maraton Warszawski. Biegliście chyba najszybszą trasą w historii, idealną do bicia życiówek. Możecie iść świętować swój bieg i mile spędzić to niedzielne popołudnie w Warszawie. Czego oczywiście Wam życzę. Powodzenia na trasie, niech moc będzie z Wami!
PS – oczywiście po biegu koniecznie udajcie się do Lodziarni Ulica Baśniowa. Ulica Wojska Polskiego 41. Nie, nie współpracuje z nimi. Zarabiają na mnie niezłą kasę i dopóki będą mieli takie smaki jak ciemna czekolada czy pistacja z młodych pistacji lub malinowe cremino, to będę do nich wpadał. A jak nawet zabraknie tych smaków, to wpadnę zjeść samą bitą śmietanę! :D