#WHYIRUNWARSAW – mój 9. Maraton Warszawski.

#WHYIRUNWARSAW

Już w niedzielę po raz kolejny stanę na starcie Maratonu Warszawskiego. Jak co roku ustawię się wśród tysięcy zawodników, w mieście które towarzyszy mi od dzieciństwa. Na kilka minut przed startem będę starał się wyciszyć, z głośników poleci „Sen o Warszawie” Czesława Niemena, a ja poczuję niesamowite wzruszenie, przypływ energii i po raz kolejny ruszę walczyć z uciekającym czasem.

Jednak ten maraton będzie inny niż większość poprzednich. Nie jestem w formie na naprawdę szybki maraton, prawdopodobnie będę zającem. Nie pasuje mi ten bieg do obecnych treningów. Nie wiem nawet czy jestem na tyle mocny, żeby pomóc znajomym w realizacji ich celów. Pytanie więc, po co ja w ogóle w tej Warszawie biegnę?

Bo to właśnie tutaj, na Krakowskim Przedmieściu, widziałem jak w 2007 roku finiszują maratończycy i stwierdziłem, że za rok muszę pobiec. To tutaj zaszczepiłem w sobie tę pasję, postanowiłem spróbować i kompletnie wsiąkłem.

Bo to tutaj w 2008 roku wystartowałem pierwszy raz w maratonie. Potwornie cierpiąc na trasie. Walcząc z kryzysem energetycznym, bólem nóg i wszystkimi dolegliwościami, jakie można mieć na trasie. Jednak dobiegłem, stałem się maratończykiem, chciałem więcej.

W 2011 roku trenowałem ciężko, żeby złamać 2:30 Nie wiem czy to nie był mój najcięższy maraton, nie wiem czy kiedyś pobiegłem mocniej. Nigdy nie zapomnę ostatnich dwóch kilometrów, które w sumie pamiętam jak przez mgłę. Biegu przez Most Poniatowskiego, kiedy pierwszy raz w życiu wyprzedzałem zawodników z Afryki. To był niesamowity kop, wpadłem na metę w założonym czasem. Pierwszy raz finiszowałem na Stadionie Narodowym! Byłem 7 zawodnikiem na mecie!

W 2012 roku pobiegłem chyba swój najlepszy maraton w życiu. Zupełnie się tego nie spodziewając, ruszając bardzo szybko, niesamowicie ryzykując, dowiozłem czas do mety. Finiszowałem w 2 godziny 26 minut i czułem, że nic mnie nie zatrzyma.

Zaczęły się gorsze lata. Biegłem kolejny maratony w Warszawie, ale nie mogłem poprawić tego czasu. Zmieniała się trasa, zmieniała pogoda, ale ja cały czas nie mogłem się przełamać. Miałem dość Warszawy, było tyle innych maratonów. Ale cały czas coś trzymało mnie przy tym biegu.

2015 rok był dla mnie bardzo ciężki. Nigdy tyle nie startowałem. Stanąłem na stracie po dwóch maratonach. Zmęczony, ale gotowy na mocne bieganie. Nie pobiegłem na miarę rekordu życiowego z Lipska, ale udało się złamać 2 godziny 26 minut. Po raz kolejny się przełamałem, myślałem już o 2016 roku.

Niestety w tym roku nie powalczę o życiówkę. Co więcej, nie powalczę nawet o dobry czas. Można powiedzieć, że będzie to dla mnie trening. Ale czy na pewno tylko trening?

Będzie to już mój 9 maraton w tym mieście. A biegam tu co roku przede wszystkim dla kibiców. Nigdzie tyle osób mnie nie dopinguje. Nigdzie nie dostaję tyle braw, okrzyków zachęty, słów motywacji. Biegnę dla rodziców, którzy co roku czekają na mnie na mecie. A tata często towarzyszy mi całe 42 kilometry na rowerze. Biegnę tutaj, bo to moje miasto w którym się wychowałem i nie mogę sobie odpuścić „spaceru” ulicami Warszawy. Biegnę, żeby usłyszeć „Sen o Warszawie”. Biegnę, bo nie byłbym w stanie patrzeć na to z boku. Biegnę, bo tu zaczynałem, bo to zawody które ukształtowały mnie jako biegacza.

Biegnę bo kocham ten bieg, to miasto, tych ludzi!

More from Bartosz Olszewski
Podsumowanie tygodnia 30.2015 – typowy tapering
Po dwóch dość emocjonalnych postach, czyli relacji z 25. Biegu Powstania Warszawskiego...
Read More