Swiss City Marathon – ostatnie wyzwanie w 2013

Swiss City Marathon

Maraton w Warszawie już dawno za mną. Wszystko poszło zgodnie z planem. Cel zrealizowany, sezon uważam za udany. Ale tak to jest z ludźmi uzależnionymi od sportu, że  często nie potrafią powiedzieć stop. Tak oczywiście było ze mną. Już w poniedziałek po maratonie chciałem wyjść potruchtać, ale się ogarnąłem. Nie mniej jednak od wtorku już biegam i zacząłem planować gdzie tu jeszcze pobiec. Padło na Swiss City Marathon w Szwajcarii. Już za dwa tygodnie, 27.10.2013

Bardzo szybko zregenerowałem się po tej Warszawie. Energetycznie wręcz błyskawicznie. Nogi dalej może mam trochę „ciężki”, nie potrafię się rozpędzić, ale w końcu to maraton, nie będę biegał po 3:10 min/km. Myślę, że dwa tygodnie pozwolą mi jeszcze w pełni wypocząć i pobiec dobrze kolejny maraton. Na początku myślałem o kolejnych życiówkach ale szybko odrzuciłem te myśli. Co miałem nabiegać to już nabiegałem. Nie mam siły przede wszystkim psychicznej żeby się zmusić do szybkiego biegania po konkretny czas. Co innego bieg w grupie po miejsce, to uwielbiam! :)

 

I właśnie dlatego padło na Lucernę i Swiss City Marathon. Jest to dość spory bieg, piękne miasto. Przy okazji jak zwykle pozwiedzam sobie po biegu, bo podczas zawodów raczej się nie rozglądam :) Poza tym wiadomo, mam świetne wspomnienia ze Szwajcarii i zeszłorocznego maratonu w Lozannie. Do Lucerny nie jest zapraszana elita, każdy startuje na własną rękę. Patrząc na wyniki kilku ostatnich lat to jest szansa powalczyć o podium. Co prawda nie zmuszę się już do wyniku 2:26 ale 2:29 – 2:30 cały czas jest w moim zasięgu. Przynajmniej tak mi się wydaje… Idealnie jak by się utworzyła taka grupa, dwie pętle, walka o pozycję bark w bark. Nie mogę się już doczekać.

Co do treningu to w tygodniu po maratonie zrobiłem ok 90 kilometrów. Co prawda na początku zupełnie nie było mocy, ale biegło mi się swobodnie i bez żadnego bólu. Zakwasy oczywiście miałem wszędzie, ale nie bolało nic co by mogło wskazywać na większe uszkodzenia. Wykorzystałem też bon na na masaże i dwa razy odwiedziłem Krzyśka w klinice Ortoreh. Akurat w poniedziałek zamieniałem się w Yaredem na stole :) Myślę, że to również pomogło mi szybciej dojść do siebie I tak w piątek po lekkiej rozgrzewce postanowiłem zrobić tempo run, nic z tego, 3 km i po sprawie. Płuca chciały, nogi dalej nie. Więc spokojnie potruchtałem dalej. W niedzielę drugie podejście i biegło mi się już znakomicie. Siedem dni i spokojnie na treningu zrobiłem długi drugi zakres. Do dziś nogi stanowią pewną barierę, ale myślę, że wszystko idzie w dobrym kierunku i do Lucerny będę przygotowany.

 

Pewnie zastanawiacie się, czy takie bieganie maratonów miesiąc po miesiącu jest rozsądne. Pewnie nie jest :) Powinienem pobiec sobie jakąś dychę, może półmaraton i zakończyć sezon odpoczynkiem, dwu, może trzy tygodniowym. Ale nie jestem zawodowym biegaczem, kocham rywalizację w maratonie i nie mogłem sobie odmówić takiego startu. Nie po cały sezonie przygotowań. Po Lucernie wracam do Warszawy i trzy tygodnie leżę do góry brzuchem. Ale póki co trening trwa, kolejne wyzwanie czeka! :)

PS – dla tych narzekających na ceny maratonów w Polsce. Ten w Lucernie kosztował mnie 417 zł! Tak, to nie błąd. 110 Franków Szwajcarskich + opłaty manipulacyjne. Gwarantuję, że w Warszawie są bogatsze pakiety startowe. Tam nawet się chwalą, że w maratonie dają medal za darmo. W półmaratonie który startuje jednocześnie trzeba go sobie dokupić, chyba ok 15 franków :) Podobnie było w Lozannie rok temu. Naprawdę jak czytam komentarze po biegach to uważam, że jesteśmy trochę rozpieszczeni dobrą organizacją i niskimi opłatami biegów.

More from Bartosz Olszewski
Podsumowanie tygodnia 2014.03.10 – 2014.03.16
Kolejny tydzień za mną. Zrobiona naprawdę spora praca, szczególnie jeżeli chodzi o...
Read More