14 Minut – Alberto Salazar

14 minut

Na tę książkę czekałem od dawna. Biografia legendy amerykańskich biegów długodystansowych. Rekordzisty świata w maratonie. W 1980 roku w wieku 22 lat wygrał maraton w Nowym Yorku, żeby później ten wyczyn powtórzyć jeszcze dwa razy. W 1982 przyszedł też czas na Boston i jeden z największych pojedynków w historii maratonu. I kiedy wydawało się, że to początek jego osiągnięć (miał 25 lat) wszystko zaczęło się sypać…

Ale zacznijmy od początku, a raczej od końca. Tytuł książki „14 minut” nawiązuje do wydarzenia z 2007 roku, kiedy to spacerując po kampusie Uniwersytetu Oregon młody Alberto raptem dostał zawału serca. Przez 14 minut tlen nie dopływał do mózgu, niemal pewne było, że Salazar tego nie przeżyje. A jednak. Nie dość, że udało się go uratować, to w dodatku nie doznał niemal żadnych urazów mózgu. Jest to wręcz prawdziwy cud, rzecz niespotykana. Ale to tylko część historii, dla mnie dużo ciekawsza było opowieść o karierze biegowej młodego biegacza.

Zaczynamy w czasach młodości Salazara. Poznajemy jego pochodzenie, kubańskie korzenie. Przy okazji możemy trochę przeczytać o historii Kuby. Bardzo ciekawa jest też historia jego ojca, który w swoim czasie walczył u boku (dosłownie) Fidela Castro i Che Guevary. Później ich drogi się rozeszły. Ponieważ ojciec Alberto był bardzo wierzącą osobą, nie mógł pogodzić się ze zmianami na Kubie. Emigrował do USA. A sama wiara miała odegrać w życiu Salazara olbrzymią rolę. Bardzo ciekawe wprowadzenie, ale przejdźmy do meritum książki.

Otóż Salazar dobrze biegał ale nie był jakimś super talentem. Cechowało go za to coś zupełnie innego. Niesamowite poświęcenie, upór i dążenie do doskonałości. On zwyczajnie chciał wygrywać i nie dopuszczał innej opcji. Bieganie było całym jego życiem. Plany treningowe które dostawał od trenera mnożył razy dwa. Nie zwracał uwagi na żadne bóle. Zwyczajnie godził się z nimi. Dopóki się dało to biegł. A on nie biegał powoli. Treningi 6*mila po 2:47 min/km były normą. W dodatku praktycznie nie odpoczywał, niemal każdy trening był ostrą harówką! Przynosiło to błyskawiczne rezultaty, zaczął odnosić sukcesy na arenie krajowej, w mistrzostwach NCAA oraz mitingach międzynarodowych. Jednak już wcześniej, w 1975 roku zobaczył coś, co pokierowało jego losem. Stanął na trasie maratonu w Bostonie i zobaczył pędzącego po zwycięstwo kolegę z klubu, Bill Rodgersa. Wtedy już wiedział co chce robić, maraton stał się jego obsesję!

Jednak zanim jeszcze w 1980 roku wygrał swój pierwszy bieg w Nowym Yorku otarł się o śmierć. W biegu na 10 km w którym rywalizował z Rodgersem tak się przegrzał, że dostał udaru mózgu. Temperatura jego ciała wzrosła do 42,2 stopni! Był na skraju śmierci, ale wyszedł z tego. Za bardzo się tym nie przejął. Ale w książce widać bardzo częste nawiązywanie Salazara do tematu śmierci. Codziennie zmawiał modlitwę, prosząc o to, żeby Matka Boska nie pozwoliła bać mu się śmierci. I on rzeczywiście przestał się jej bać, balansował na granicy, którą w końcu przekroczył 27 lat później.

Ale pozostańmy przy pierwszym maratonie. Może nam się to podobać albo nie, ale Salazar pisze o tym, że lekceważył ten dystans. Bo skoro bieganie 3 min/km jest dla niego dość łatwe to nie widział problemu w wygraniu takiego biegu. Tym bardziej, że na ostatnim kilometrze nikt się z nim nie mógł równać. No i jak mówił tak zrobił. Pierwszy start, złamany czas 2:10 i 22 latek wygrywa maraton w NY. Co więcej dalej go lekceważy, mówi, że nie było w tym biegu nic wielkiego. Według niego maraton był przereklamowany i pisze o tym, że czuł się wręcz zawiedziony. Widać tutaj jego szaloną chęć bycia najlepszym. Skoro tak łatwo wygrał coś o czym wszyscy mówili, jako niesamowitym osiągnięciu, to wcale nie widział siebie jako kogoś wybitnego. Musiał zrobić więcej. Za rok wrócił i powiedział, że pobije rekord świata. Trenował jeszcze mocniej doprowadzając organizm na skraj załamania. Ale tak jak poprzednio, liczył się tylko wynik. Przyjechał do NY i pobił rekord świata. Znowu uznał, że było to proste i czuł się zwiedziony. Przyszedł czas na Boston. W 1982 roku doszło do jednego z najwspanialszych pojedynków w historii maratonu. Młody maratończyk trenujący pod okiem byłego trenera Salazara, Dick Beardsley podjął wyzwanie i zamierzał pokrzyżować plany swojemu rywalowi. Było naprawdę gorąco, 25 stopni a Salazar nie zwykł pić za dużo wody. Zawodnicy biegli razem, kiedy zaczęły się słynne podbiegi w Newton zaczęły się też ataki. Rozpoczął Dick i ponawiał atak kilka razy. Wiedział, że na finiszu wygra jego rywal. Alberto odpierał ataki i też starał się dyktować mocne tempo, żeby nie ułatwiać zadania rywalowi. Taki pojedynek trwał do samej mety, gdzie na 200 metrów do końca zaatakował Salazar i wygrał o 2 sekundy. Na mecie był skrajnie wykończony, dostał 4 litry kroplówki! I zaczęły się problemy ze zdrowiem…

Co prawda jeszcze w tym samym roku wygrał minimalnie Nowy York, ale jego forma zaczęła gdzieś uciekać. Trenował cały czas tak samo mocno, ale nie mógł osiągnąć już takich czasów na treningu. A miał dopiero 25 lat! Niestety skrajne wycieńczenie organizmy, wszechogarniający ból (naprawdę jak się czyta co przechodził na niektórych treningach Salazar to ciarki przechodzą) doprowadziły do nieodwracalnych zmian w organizmie. Niestety Salazar nie wrócił już do formy sprzed lat. Cały czas się starał, chciał jechać na Olimpiadę, lekceważył kolejne kontuzje (doszło do tego, że prosił Boga o wyraźny znak, np. zerwanie mięśnia żeby móc przestać trenować, inaczej nie mógł się powstrzymać, to była obsesja). I w ten sposób powoli kończymy etap jego kariery sportowej. Alberto rozpoczyna współpracę z firmą Nike.

W książce poznajemy bardzo ciekawe fakty z historii tego giganta. Poznajemy osoby które założyły i rozwijały firmę. Jej początki, pierwsze buty, idee. Ponieważ od początku byli związani z Uniwersytetem w Oregonie, widzimy jak się rozwijali. W końcu przechodzimy do czasów kiedy Salazar kończy z bieganiem i zaczyna pracę w Nike. Na początku jest osobą zajmującą się współpracą ze sportowcami. Później dochodzi do założenia według jego pomysłu, Nike Oregon Project. Jego celem jest wyszkolenie amerykańskiego mistrza biegów długodystansowych. Poznajemy historię Galena Ruppa, który jest dla niego niemal jak syn. Przyglądamy się również Oregon Project, rozwojowi oraz funkcjonowaniu tego zaawansowanego projektu szkoleniowego. Salazar mówi trochę o „cudach” techniki jakie tam stosują, o jego perfekcjonizmie i dbaniu o detale. W ten sposób dochodzimy do 2007 roku i słynnych 14 minut o których już pisałem na początku.

Podsumowując książka jest przede wszystkim historią obsesji na punkcie biegania. Dążeniu do perfekcjonizmu, pełnemu poświęceniu. Niewyobrażalnej wręcz sile woli. Polecam ją każdemu kto interesuje się bieganiem oraz osobom lubiącym czytać ciekawe biografie. Jest tu trochę o treningu, o historii biegania, mody i boomu biegowego w USA. Poznajemy historię firmy Nike jak również takie legendy biegania jak Bill Rodgers. Natomiast dla osób, którym bieganie jest obce jest to ciekawa opowieść o dążeniu do doskonałości oraz sile wiary. Naprawdę, nie pożyczajcie tej książki, idźcie do księgarni bo naprawdę warto ją mieć na swojej półce!

PS – wiem, że ten wpis ma mało wspólnego z recenzją książki, a raczej jest opisem historii w niej zawartej. Nie mniej jednak, niech wyznacznikiem samej opowieści będzie fakt, że przeczytałem ją w jeden dzień nie mogąc się oderwać.

PS2 – W książce poruszane są też inne ciekawe historie z życia Salazara, o których na ogół się nie mówi. Jego pielgrzymka do Madjugorie i bardzo silne przywiązanie do Boga. Dowiemy się też o przygotowaniach i starcie w wygranym Comrades Marathon. Poznamy wychowanków Oregon Project. I dla mnie bardzo ciekawa historia biegów długodystansowych w USA. Niesamowitych wyników przełomu lat 70 i 80 i późniejszej zapaści. Na pewno znajdziecie tam jeszcze wiele innych ciekawych wątków na które już nie ma miejsca w tej recenzji.

PS3 – Jedyne czego mi brakowało to trochę opisu życia rodzinnego Salazara. Ciekawy jestem, jak funkcjonował jego związek. Dla mnie to wręcz nieprawdopodobne, że facet, który otwarcie mówi, że zawsze bieganie było pierwsze, później rodzina, wytrwał w małżeństwie tyle lat. W dodatku z tego co pisze liczył się trening, robiony zawsze i wszędzie, a po nim następował sen :) Z tego opisu może wynikać, że nigdy nie miał czasu dla rodziny a wszystkim w domu zajmowała się żona Salazara. Ale może to zachęci kogoś do napisania alternatywnej biografii wielkiego mistrza :)

More from Bartosz Olszewski
Sen – fundament treningu biegacza!
Dziś zajmiemy się spaniem. To ile śpimy i jak śpimy ma olbrzymi...
Read More