10. PZU Półmaraton Warszawski. 1:09:56 Happy and satisfied! Część 1 relacji.

półmaraton warszawski

W końcu się udało. Dla mnie ta walka z granicą 1:10 w półmaratonie była na wiosnę ważniejsza niż maraton. Chciałem to zrobić w Warszawie. Marzył mi się Półmaraton Warszawski gdzie mam tylu kibiców. Mam to za sobą. Leżę, piszę posta, wszystko mnie boli i jestem najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi :)

Zanim przejdę do relacji dwa szybkie wyjaśnienia. Pierwsze odnośnie tytułu post. Pewnie znacie Łukasza z runeat.pl Jakiś czas temu napisał relację z półmaratonu we Frankfurcie, gdzie zatytułował ją, „Happy, but not satisfied”. Śmiałem się z nim, że jak mi nie pójdzie po raz kolejny, to już żeby nie męczyć swoich czytelników smutnymi wpisami, też rzucę taki tytuł. Ale na szczęście nie musiałem popełniać tego plagiatu :)

 

Ten wynik chodził za mną wszędzie
Ten wynik chodził za mną wszędzie

A teraz już na poważnie. Walka z tą granicą 1:10 zaczęła mnie już naprawdę męczyć. Chciałem to złamać, ale wokół tego narosła już taka historia, że nigdy nie czułem takiej presji. Wiedziałem, że na blogu walkę z tym wynikiem obserwują tysiące osób. Wiedziałem, że wszyscy mi kibicują. Jak sobie myślałem, że znowu musiałbym pisać relację i się tłumaczyć dlaczego nie wyszło, to chyba bym naprawdę się schował i nic już nie pisał. Dla mnie nie była by to tragedia, zawsze patrzę w przyszłość i już bym szukał kolejnego dogodnego miejsca do walki. Ale napisanie posta po takim biegu. Przybijanie setkom ludzi piątek po biegu z opuszczoną głową i mówienie „nie udało się”. Naprawdę tego nie chciałem. W końcu chcę motywować ludzi i pokazywać, że się da. A nie cięgle mówić, „nie tym razem”. Koniec tych wyjaśnień ,przejdźmy do relacji.

Liczba polubień mówi sama za siebie, ile osób patrzyło "uda się, czy się nie uda" :)
Liczba polubień mówi sama za siebie, ile osób patrzyło „uda się, czy się nie uda” :)

Zacznę może od treningów. W środę przed biegiem biegałem ostatni mocny trening. 4 x 1200 metrów na przerwie 2 minuty w truchcie. Nogi miałem lekko zmęczone, ale tempa po 3:15 A to oczywiście nie był maks, ale starałem się biec intensywnością półmaratonu. Wiedziałem, że jest ok. Czwartek to 10 km roztruchtania. Piątek wolny. Sobota rano rozruch. Nie pamiętam, kiedy miałem tak lekką nogę. Super mi się biegało, nic nie bolało. Wiedziałem, że jestem gotowy i od tego momentu zaczęło się już wyczekiwanie.

agrykola_4x1200

Dość wcześnie poszedłem spać. I spałem jak zabity. Chyba 8 godzin i dobrze, że budzik zadzwonił, bo pewnie przespałbym sam start. Szybkie śniadanie. Kajzerka z miodem i batonik MyProtein. Już je testowałem, mają w sobie sporo kofeiny a mój żołądek różnie reaguje na kawę. Więc zastąpiłem to batonikiem węglowodanowym. Sprawdza się u mnie. I chyba przy takim zestawie pozostanę. Do tego woda, nie piłem żadnych izotoników. Jeszcze standardowo spacer ok. 15 minut z muzyką. Pogoda była idealna. Już chciałem startować :)

Pojechałem na start. Na ok. godzinę do biegu zjadłem jeszcze stoperan i no-spę. Już testowałem ten zestaw dwa razy i się sprawdził. Tzn. nie wiem, czy to ten zestaw, ale nie miałem problemów na trasie. Więc wziąłem i tym razem. Ruszyłem w kierunku startu. Tłum biegaczy podążający przez Park Saski wyglądał naprawdę niesamowicie. Ja jeszcze szybko skoczyłem do toalety. 20 minut do startu rozgrzewka. 2 km truchtu z lekko narastającym tempem i cztery przebieżki. I praktycznie co chwila ktoś mnie pozdrawiał, niesamowita sprawa. Naprawdę nie wiedziałem, że tyle osób mnie kojarzy. Noga była lekka. Szybko pobiegłem do swojej strefy startowej. Zrzuciłem kurtkę i dres. Przybiłem piątkę z chłopakami. Ustawiłem się za Kenijczykami :) i zaczęło się odliczanie. Byłem dziwnie spokojny. Ale naprawdę byłem też gotowy dać z siebie wszystko.

ciuchy_przed_biegiem

Z głośników poleciał Sen o Warszawie. Strzał startera i biegniemy. Obiecałem sobie jedno, że nie będą szarżował. Do 10 km trzymam się założeń na złamanie 1:10. Trochę osób z którymi chciałem biec odjechało mi na pierwszych metrach. Ale ja spokojnie biegłem swoje. Pierwszy kilometr to 3:15 więc ok. Utworzyliśmy grupę składającą się z kilku osób w tym z jednej Kenijki. Skręciliśmy w Jana Pawła i zaczęło wiać w twarz. Dlatego też chciałem biec w grupie. Współpracowaliśmy. Dawaliśmy sobie zmiany. Może kilometry nie były za szybkie, ale cały czas na granicy założeń. Wychodziło do 5 kilometra średnio po 3:20, więc raptem 5 sekund straty. Przed nami, jakieś 20, 30 metrów biegła grupa 3 zawodników. W pewnym momencie od nas odskoczył Rafał Czernecki i zaczął ich gonić. Naprawdę w każdym innym biegu bym się go złapał i też przeszedł do tej grupy. Miałem zapas sił. Ale wczoraj bałem się jakiegokolwiek ryzyka. Miałem jeden cel.

W ogóle taki bieg na sekundy składa się z bardzo wielu wyborów tego typu. Cały czas myślisz na trasie jak pobiec taktycznie. Schować się, czy dać mocniejszą zmianę i rozpędzić grupę. Przejść wyżej. Zaatakować? Wykorzystać zbieg i nadrobić czas, czy odpocząć? To cały czas walka z myślami i dokonywanie wyborów. Jedne mogą zapewnić sukces a inne katastrofę na mecie. Tym razem zostałem w wolniejszej grupie. Dobiegliśmy do siódmego kilometra, zakręt w Japońską i znowu w Puławską. Zaczęło wiać lekko w plecy. Ja przyspieszyłem. Oderwałem się od grupy i zacząłem biec sam. Jak się później okazało, to było 14 kilometrów samotnego biegu. Ale to była dobra decyzja. Zacząłem zbliżać się do Kuby Wiśniewskiego, który miał chyba problem z mięśniami ud. Ale wcale nie biegło mi się lekko. Powiedziałbym, że przeżywałem lekkie kryzysy. Za mną była dopiero 1/3 trasy, ja biegłem na granicy a jednak się męczyłem. Jednak już się nie oglądałem i cały czas sobie tylko powtarzałem „oby do podbiegu”. 10 kilometrów zrobiłem w czasie 33:03 i od tego momentu lekko ożyłem. Zacząłem zbliżać się do grupy trzech zawodników z Piotrkiem Mielewczykiem i Rafałem Czarneckim. Na Placu Unii Lubelskiej byłem już tuż, tuż za nimi. Skręciliśmy na Trasę Łazienkowską i na zbiegu ich doszedłem. Kilometr w 3:08. Dalej biegniemy bardzo szybko. No i po tej pogoni tak biegłem z nimi 200 metrów i puściłem. Rok temu zrobiłem ten błąd i za nic nie chciałem odpuścić tempa grupy. Dziś już nie chciałem umierać od 15 kilometra. Zachowałem swoje tempo, które dalej było na granicy 3:10 min/km. Trasa Łazienkowska była potwornie szybka. Na końcu jeszcze wiaduktem w dół. I w lewo na Wisłostradę.

Biegło mi się dobrze. Wiedziałem, że zrobiłem spory zapas. Cały czas trzymałem tempo 3:18 min/km, i miałem jakieś 35 sekund do stracenia. Wiedziałem, że 30 sekund to minimum, jakie muszę mieć przed podbiegiem. Teraz wiedziałem jeszcze, że do podbiegu nie mogę pozwolić sobie nawet na sekundę rozkojarzenia. Wiedziałem, że to będzie bieg na sekundy. Minąłem 15 kilometr. Ostatnie 5 kilometrów zrobiłem w czasie 16:09 (to raptem 17 sekund słabiej niż moja życiówka). Przede mną tunel na Wisłostradzie. W nim o dziwo trochę odżyłem. Bo zacząłem przeżywać ciężkie chwile. To najgorsze momenty w półmaratonie. Do mety jeszcze 6 kilometrów, a zawodnik już ledwo drepcze.

Przede mną wybieg z tunelu. To miał być pierwszy poważny test. Normalnie robisz taki podbieg z palcem w nosie, ale nie w takim momencie. Krzywiłem się już strasznie, ale nie było tak strasznie. Wbiegłem na górę, wyprostowałem się, złapałem kilka głębszych oddechów i cały czas mówiłem sobie „utrzymaj to tempo do podbiegu, utrzymaj to do podbiegu”. Już naprawdę bardzo się zmuszałem. Zmęczony byłem potwornie. Ale nawet na chwilę nie opuściła mnie chęć walki. Dawno tak nie miałem, ale naprawdę wiedziałem, że dziś dam z siebie absolutne maksimum.

polmaratonwarszawski_4

I na tym zakończę pierwszą część relacji. Bo powstanie z tego książka i nikt tego nie przeczyta :) Ale zapewniam, że druga część będzie ciekawsza. Bo pierwsze 16 kilometrów to nuda. A ostatnie pięć, a szczególnie ostatnie trzy to już był prawdziwy thriller :)

More from Bartosz Olszewski

Assassin czai się wszędzie

Pisałem już niejeden artykuł o bezpieczeństwie biegaczy. Między innymi o ryzyku związanym z...
Read More